Piec i co sobie wykrakałam
Znacie pojęcie „samosprawdzająca się przepowiednia” …ja znam 🙂
Kiedy mój Grzenio wyjeżdżał w poniedziałek za naszą zachodnią granicę na tydzień, zostawił mnie (jak zwykle) z zadaniami „domowymi” jednym z nich było doglądanie, w piwnicy naszej chatki Jaskółczanej, wielkiego buchającego ogniem potwora – pieca.
Ja tam z takimi rzeczami niby obeznana jestem – jak to dziewczę ze wsi :P:P, ale ten to jakiś taki naszpikowany elektroniką , tu wyświetla, tam podaje…więc zamęczałam Grzenia czysto hipotetycznymi sytuacjami ..a co mam zrobić wtedy, a co mam zrobić wtedy….i UWAGA ” co mam zrobić jak tak na ten przykład nie będzie prądu i ognia w piecu” oczywiście mój ukochany tylko spojrzał dobrotliwie i stwierdził że pfi..tak się nie wydarzy…
I co o co!!!! wydarzyło się ….biegałam najpierw szukając papieru na rozpałke…potem szukając narzędzia zbrodni – czym by tu drzewa naciąć…a w końcu i tak zostałam pokonana przez elektronikę…
Gdy już byłam cała brudna, okopcona i musiałam się poddać – stwierdziłam że jednak wolałam rozpalać „kozę” gdy pieca jeszcze nie było