HANDEL LUDZKIMI ORGANAMI, DANYMI OSOBOWYMI I MROCZNA STRONA INTERNETU… MYŚLISZ, ŻE CIEBIE TO NIE DOTYCZY

HANDEL LUDZKIMI ORGANAMI, DANYMI OSOBOWYMI I MROCZNA STRONA INTERNETU… MYŚLISZ, ŻE CIEBIE TO NIE DOTYCZY

TAKIEJ KSIĄŻKI JESZCZE NIE BYŁO.

NOWY WYMIAR POWIEŚCI SENSACYJNEJ!!!!

okladkaPoniżej przedsmak – czyli  FRAGMENT książki dla rozbudzenia apetytu.

Rozdział pierwszy

 

Ważący dwa kilogramy notebook w rozpędzonym do stu kilometrów na godzinę pojeździe działa jak gilotyna. Przy czołowym zderzeniu samochodu ze stuletnim drzewem te dwa kilogramy elektroniki ruszają z kolan pasażera i zatrzymują się dopiero na metalowych sprężynach tapicerki jego fotela.

Wydawałoby się, że jeżeli człowiek nie przetrwa takiego wypadku, to komputer tym bardziej.

Ekipa ratowników medycznych przerwała akcję reanimacyjną mniej więcej kwadrans po przybyciu. Rozległe obrażenia wewnętrzne nie dawały nadziei na przywrócenie pracy serca.

Druga faza reanimacji przyniosła nieoczekiwane i nieodwracalne skutki przede wszystkim w moim życiu. Reanimacja twardego dysku notebooka, który znajdował się na kolanach jednej z ofiar. Notebook ten uchylił mi drzwi do cudzego świata na tyle, że mnie przeraził. A jeżeli istnieje życie po śmierci — ofiarę pewnie jeszcze bardziej. Kiedy pierwszy raz uruchomiłem ten komputer, w dziewięciu ikonach na pulpicie czekało na mnie jej życie.

W pierwszym momencie ekran poraził mnie fotografią nienaturalnej, kilometrowej wyrwy w lesie widzianej z lotu ptaka. To było tło pulpitu, na którym znajdowały się ikony zawierające tajemnice, których najwyraźniej nie chciała wziąć ze sobą do grobu. Blizna po katastrofie w gęstym lesie, niedostrzegalna z ziemi, z wysokości kilkuset metrów zaskakiwała nienaturalnością. Rozmieszczone wokół niej ikony dodatkowo ją podkreślały. Zajęło mi trochę czasu, nim się zorientowałem, że pas niskiej zieleni na zdjęciu to dwudziestoletni zagajnik, który wyrósł na miejscu katastrofy lotniczej, jednej z najbardziej tragicznych w Europie. To tam zginęli jej rodzice. Kiedy zobaczyłem tę fotografię po raz pierwszy, poczułem, jak leśna wyrwa wciąga mnie do środka komputera, żebym odkrył jej tajemnicę.

(…)

@@@

Kiedy prokurator dojeżdża na miejsce wypadku, ciała zazwyczaj są już w czarnych workach. Ale gdy zbliżałem się do staranowanego forda mondeo, już z odległości pół kilometra słyszałem pracę spalinowych zestawów ratunkowych. Mimo że policjanci wieźli mnie radiowozem na sygnale, utknęliśmy jakieś osiemset metrów przed celem. Korek był tak gęsty, że udało mi się pokonać ten odcinek dopiero dzięki policjantowi na motorze, który podjechał po mnie wąskim poboczem.

Stalowa konstrukcja samochodu zmiażdżonego uderzeniem długo nie poddawała się nożycom hydraulicznym straży pożarnej. Ekipa ratowników przyjechała aż trzema ambulansami. Wszyscy stali jak wbici w ziemię, a po ich twarzach nerwowo prześlizgiwało się niebieskie światło kogutów. Z nadzieją w oczach i z papierosami w zębach czekali, aż stalowy zatrzask puści. W środku samochodu można było z dużym trudem dostrzec głowy dwójki ludzi. Patrzyłem w osłupieniu. Nigdy wcześniej nie byłem w takiej sytuacji. Po niecałych pięciu minutach, gdy spalinowe szczęki rozerwały w końcu zmiażdżoną bryłę pojazdu, medycy chwycili rękę kierowcy. Ton głosu jednego z nich porażał brakiem emocji, mimo że właśnie ogłaszał czyjąś śmierć.

— Brak pulsu. Zgon. Godzina siedemnasta i dwie minuty. Podszedłem bliżej i po raz pierwszy zobaczyłem Dagmarę. Miała otwarte oczy. Przekrzywione okulary nadawały jej twarzy niepokojący wyraz. Opadające na ramiona czarne kręcone włosy natychmiast zostały odgarnięte przez lekarza. Przycisnął dłoń do jej szyi.

— Jest puls! Przygotujcie aparat do podłączenia. Przez chwilę stałem sam naprzeciwko pasażerki walczącej ze śmiercią. Odniosłem wrażenie, że mnie zauważyła i że poruszyła ustami. Zbliżyłem się do samochodu, wyciągając legitymację. Ekipa strażaków pracowała z drugiej strony wozu. Hydrauliczne nożyce zagłuszały wszystko, ale w pewnym momencie zamilkły. Na jej kolanach dostrzegłem komputer. Dziewczyna patrzyła wprost na mnie. W jej oczach nie widziałem bólu ani przerażenia. Tylko niepokój.

— Aktywna… — powiedziała cicho, tak że ledwo dosłyszałem. Zbliżyłem twarz, tak że czułem zapach jej potu.

— Jestem ciągle aktywna…

Patrzyła mi w oczy.

— Umiera, wyciągnijcie ją, kurwa, wreszcie z tego pudła! W momencie gdy każdy z obecnych na miejscu wypadku zawodowców robił, co mógł, moje słowa brzmiały dość głupio, a w głosie słychać było panikę. Nosze, obniżone do poziomu progu samochodu, ratownicy podprowadzili na odległość dwóch metrów od jej fotela. Lewa dłoń dziewczyny wciąż dotykała klawiatury, prawa kurczowo trzymała rozbity ekran. Chyba nawet w ostatnich chwilach życia nie była w stanie rozstać się ze swoim notebookiem. Przyjechał jeszcze jeden zespół reanimacyjny i ratownicy razem ze strażakami wyciągnęli ranną z rozciętego wraku. Umazany krwią komputer z suchym trzaskiem upadł na ziemię, lecz nikt nie zwrócił na to uwagi. Kiedy dziewczyna leżała już na noszach, lekarz ponownie dotknął jej szyi.

— Puls zanika! Przygotować adrenalinę! Defibrylator w gotowości! — krzyknął.

Strażacy i ratownicy porozumiewali się niemal bez słów, poruszali się jak w makabrycznym układzie choreograficznym, którego rytm wyznaczały gwałtowne ruchy, mające przywrócić umierającej krążenie. Słyszałem, jak pękają jej żebra podczas masażu serca. Po kilku bezskutecznych próbach dowodzący akcją lekarz nachylił się nad ranną ostatni raz, po czym krzyknął ile sił w płucach:

— Dawajcie grzałkę!

Jeden z medyków natychmiast rozciął bluzkę dziewczyny, a następnie biustonosz. Obok czekał już ratownik z defibrylatorem. Dwa zakończone plastrami kable przykleił poniżej jej piersi. Ciszę przerwał krótki sygnał, podobny do melodyjki z gier komputerowych. Klęczący nad ofiarą ratownik odwrócił się i wrzasnął:

— Odsunąć się!!!

Policjanci gwałtownie rozłożyli ręce — ich rozczapierzone palce w białych lateksowych rękawiczkach były umazane krwią. Wyznaczyli w ten sposób linię, której nie można było przekroczyć. Zostałem brutalnie odepchnięty. Dziewczyna leżała na noszach. Od pasa w dół, mimo prowizorycznych opatrunków, broczyła krwią. Nagle jej ciałem wstrząsnął gwałtowny spazm. Ratownik rzucił się ponownie na kolana, żeby sprawdzić jej puls. Reanimacja trwała pięć minut.

Defibrylator poszedł w ruch jeszcze cztery razy. W końcu lekarz stwierdził:

— Puls zanikł.

— Jeszcze raz — powiedziałem, wyciągając legitymację prokuratora RP. — Włącz to, kurwa, jeszcze raz!!!

Ratownik spojrzał pytająco na lekarza. Szpakowaty pięćdziesięciolatek o smutnej i ospowatej twarzy nie okazywał emocji. Przymknął oczy i powiedział zrezygnowany:

— Włącz jeszcze raz.

Wtedy zrozumiałem, że dziewczyna nie żyje.

 

unnamed